czwartek, 21 lipca 2016

LITWA /LITHUANIA

Trochę przytłoczyła mnie ilość roboty i dlatego tyle czasu zajęło mi poskładanie wspomnień z Litwy w jedną całość. Jedno wiem - Litwę wspominać będę bardzo ciepło - piękne zaskakujące miejsca, mili ludzie. Wiem też jednak , że kuchnia litewska nie będzie należała do moich ulubionych - trochę za ciężko, trochę za tłusto, no po prostu nie moja bajka. Chociaż, niektóre z potraw w wersji tuningowanej już zostały wypróbowane i sprawdziły się całkiem nieźle!   

Pierwszym przystankiem było Kowno, miasto nieduże, pełne kontrastów. Niesamowicie wyglądają małe drewniane domki w centrum miasta, ponoć Białystok  też jest pełen takich niespodzianek. Z zamku zostało niewiele, ale jest pięknie położony u zbiegu dwóch rzek Niemna i Wilii.


W Kownie najbardziej zapadła mi w pamięć cudowna atmosfera starówki, prawdopodobnie dzięki temu, że trafiliśmy na festiwal jazzowy 'Kaunas Jazz' i dosłownie na każdym kroku słychać było jazz - od standardów po nowoczesne brzmienia, od kameralnych występów ulicznych, po duże sceny. Od razu zatęskniłam za naszym elbląskim Jazzblągiem - fantastycznym festiwalem, który mam nadzieję, nie zniknie z grafika moich wakacji!

Oprócz piwnych przekąsek (wśród których typowo litewską był smażony chleb - muszę przyznać, ze świetny do piwa!), musiałam oczywiście spróbować typowej kuchni litewskiej w bardzo ładnej, stylizowanej na ludowo restauracji (Berneliu uzeiga). Jedzenie było dobre, ale jak już wspominałam, ilość tłuszczu starczyłaby mi na co najmniej pół roku, dlatego po kolacji miałam wrażenie, że zrobiłam zapasy na jakiś tydzień i niczego już nie spróbuję!

 Gęsta zupa grzybowa w ciemnym chlebie, cepeliny, bliny ziemniaczane...
Niesamowite wrażenie robi kościół Zmartwychwstania Pańskiego, położony chyba w najwyższym punkcie Kowna. Jest to współczesny budynek z ogromnym tarasem z widokiem na całą okolicę. Bardzo podobała mi się jego surowość zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Z tej ogromnej, monumentalnej budowli wieje chłodem i jakimś takim dziwnym spokojem.  


Po drodze z Kowna do Wilna nie można ominąć skansenu w Rumszyszkach. Jest ogromny, ma się w nim wrażenie, że przeniosło się nagle w czasie, można spotkać nowych przesłodkich przyjaciół, a w lecie ponoć tętni on życiem jak w dawnych czasach dzięki przekupkom, szwaczkom, kowalom, itp., którzy robią wrażenie przeniesionych w czasie. (Niestety my byliśmy wiosną, wiec było bardziej pusto i tajemniczo :)

Wilno to już sporej wielkości miasto pełne kościołów i innych zabytków, a także turystów. Muszę przyznać, że jest piękne a odległości w jego starej części pozwalają zwiedzać pieszo, albo na miejskim rowerze, których pełno przy każdej ciekawej lokalizacji. Jak to zwykle bywa, przy atrakcjach turystycznych - dzikie tłumy. Trochę przeszkadzało mi to w miejscach takich jak na przykład Ostra Brama, bo odziera je to z mistycyzmu, ale cóż, tak to już jest w miejscach, które wszyscy chcą zobaczyć. Na szczęście Wilno ma też miejsca, w których można odpocząć, w których jest pięknie, cicho i spokojnie.


podobno jeśli obrócimy się stojąc na płytce z napisem i pomyślimy życzenie - spełni się. Prawie dostałam zawrotów głowy :)


No i oczywiście można tu dobrze zjeść, pod warunkiem, ze lubimy tłusto i obficie :) Forto Dvaras to popularna restauracja serwująca mnóstwo typowych litewskich specjałów.



Kastinys - to pyszne żmudzkie danie, albo raczej przystawka ze śmietany i masła z kminkiem - podana z ciemnym pieczywem była pyszna!


Cepeliny - tym razem z wody z sosem grzybowym


Pierogi z mięsem - swojsko brzmi, ale podobnie jak cepeliny, faszerowane są one surowym mięsem.


Tinginys (leniuch) - bardzo popularny deser z ciastek, mleka skondensowanego, kakao i masła to jak wspomnienie dzieciństwa, z tą jednak różnicą, że ja pamiętam blok czekoladowy z mleka w proszku. Mi bardzo smakował - to pewnie kwestia gustu, ale ja jestem strasznie sentymentalna :)


Ostatnim przystankiem litewskiej podróży były Troki, które podobały mi się chyba najbardziej, no nie licząc skansenu w Rumszyszkach. Miasto słynie z zamku na jeziorze, który jest wprawdzie w dużej części rekonstrukcją, ale bajkowe wrażenie robi i już!

Poza tym miasteczko jest niezbyt duże, a turyści ciągną głównie na zamek.  Wystarczy pójść w inną stronę aby znaleźć się wśród kolorowych drewnianych domków na ulicy Karaimskiej lub nad wodą. Można też oczywiście dobrze zjeść - najsmaczniejsze były kibiny czyli pieczone pierogi z mięsem, dlatego po przyjeździe wypróbowałam je natychmiast w domu.


No cóż, moja wycieczka na Litwę była króciutka, ale zapamiętam ją na pewno na długo. Z kuchni wybrałam już potrawy, które po niewielkim 'tuningu' będę mogła serwować w mojej kuchni.

Jak zwykle z takiego wyjazdu naprzywoziłam pamiątek kulinarnych:

chleb litewski z kminkiem,


wspomniany wcześniej tinginys, który można dostać na wagę w każdej cukierni,


pamiątkowe czekoladki,


popularny litewski specjał - batoniki ze słodkich twarożków oblanych czekoladą


Dziugas - legendarny litewski ser twardy, który można porównać do włoskiego parmezanu. Dojrzały 36-miesięczny jest po prostu genialny!


słynne litewskie ziołowe wódki - 999 i Starka


gira, czyli litewski kwas chlebowy


oraz litewskie piwo


Będzie co i przy czym wspominać :)