czwartek, 18 grudnia 2014

KRÓLIK NADZIEWANY / STUFFED RABBIT


Kuchnia już tuż-tuż,  a ja nie mam czasu ale i ochoty na gotowanie w mojej partyzanckiej prowizorce. Ostatnio jednak natchniona kursem i asortymentem w Biedronce postanowiłam zaszaleć. Jako, że za chwilkę nie będę miała nawet tej prowizorki a moja wymarzona kuchnia to jeszcze ciągle marzenie, zabrałam się bez marudzenia do roboty, udając, że jest miejsce i są możliwości. Efekt wyszedł zacny, więc każdy może spróbować - skoro ja dałam radę bez kuchni to Wam uda się w 100%. 

A zatem:
Przepis pochodzi z włoskiego regionu Marche - pięknej krainy nad Adriatykiem
CONIGLIO ALL’ACONTENTANA  -
FASZEROWANY KRÓLIK

zacznijmy od zakupów - potrzebować będziemy:



  • królik
  • kilka ząbków czosnku
  • 100g szynki parmeńskiej
  • 1 bułka
  • mleko do namoczenia bułki
  • 2 pęczki koperku
  • skórka z 1 cytryny
  • oliwa
  • pieprz, sól i cynamon


Bułkę zalewamy mlekiem z odrobiną soli, pieprzu i cynamonu. 



W niewielkiej ilości osolonej wody koperek z kilkoma ząbkami czosnku (ze 3-4 będą ok) przez jakieś 15 minut. Następnie usuwamy czosnek, odciskamy dobrze koperek a wywar pozostawiamy na później.


Króliczka dobrze myjemy pod bieżącą wodą. 

FARSZ:
Najczęściej królika kupimy z wątróbką i sercem - kroimy je drobniutko na farsz. 

Do garnuszka, wrzucamy posiekaną połowę szynki, posiekany wyciśnięty koperek, 3 łyżki oliwy i skórkę otartą z jednej cytryny i na małym ogniu dusimy przez 10 minut.

 Zdejmujemy z ognia i dodajemy posiekaną wątróbkę, serce i posiekaną resztę szynki oraz odciśniętą porządnie bułkę. Wszystko dokładnie mieszamy.  


Tak przygotowanym farszem musimy napełnić brzuch królika a następnie go dobrze spiąć lub zszyć. Najlepiej użyć specjalnego sznurka do gotowania - nie rwie się i jest do tego idealny. Dobrze mieć igłę z dużym uchem, ale idealnie sprawdza się. niewielkie szydełko.


Muszę przyznać, że po kilku sezonach Doktora House'a szwy wyszły mi idealne! Niestety pacjent nie przeżył. Wylądował za to rumiany na talerzu w towarzystwie kaszy i musu z cukinii :)

Tak przygotowanego królika nacieramy solą i pieprzem i wkładamy do brytfanki (lub, jeśli jej nie posiadamy tak jak ja- do jakiejś innej formy do pieczenia z odrobina oliwy na dnie. 


Teraz tylko trzeba delikwenta wysłać na około 1,5 godziny do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Co jakiś czas podlewamy go wywarem, który pozostał nam z gotowania koperku, a pod koniec pieczenia zwiększamy do 220 stopni, na jakieś 10 minut żeby się ładnie przypiekła skórka. Pilnujemy oczywiście, bo to różnie z tymi piekarnikami bywa - jedne potrzebują więcej czasu a inne mniej.

Przed podaniem kroimy na kawałki - tu przydają się specjalne nożyce - ja zdecydowanie muszę sobie takie sprawić, bo jak nie to jest męka. Ale oczywiście - skoro da się bez kuchni, to i bez nożyc się da! :)


No i oczywiście podajemy tak jak chcemy :) Ja podałam z musem z cukinii - według przepisu z tego samego regionu Italii (po przepis kliknijcie tutaj: mus z cukini) oraz grubą kaszą bulgur, którą ostatnio uwielbiam.



PALCE LIZAĆ!!! 
Na świątecznym stole jak znalazł - najlepiej w całości w przepięknej brytfance lub jakimś świątecznym naczyniu - uznanie biesiadników gwarantowane ;) !!

środa, 19 listopada 2014

PASTA Z MAKRELI / MACKEREL SPREAD

Tak na szybciutko - miałam ogromną ochotę na pastę rybną, a jako że ta ze sklepu miała 25% ryby, postanowiłam zrobić taką o nieco większej zawartości tego kluczowego dla pasty rybnej składnika :)
__________________________________
A real quick and easy starter - I felt like a fish paste and since the ready one contained 25% of fish, I decided to make my own paste with sligtly higher content of this crucial ingredient :) 


  • 2 makrele wędzone
  • 2 jajka na twardo
  • troszkę keczupu
  • 1-2 łyżki majonezu
  • trochę pieprzu
___________________________
  • 2 smoked mackerels
  • 2 hard-boiled eggs
  • some ketchup
  • 1-2 tbsp. mayo
  • black pepper
____________________________
 
Całe 'skomplikowane' przygotowanie polega na dokładnym obraniu makreli ze skóry i ości, zmieleniu na gładką masę z jajkami a następnie przyprawieniu do smaku keczupem i majonezem oraz odrobiną świeżo mielonego pieprzu.
_____________________________
The whole 'complicated' preparation process is basically taking the skin off the fish, getting rid of all the fishbones and then mixing the fish with eggs and ketchup and mayo to taste. Then, add some freshly ground pepper and you're ready to rumble! 


A teraz to już pozostaje smarować co popadnie. Ja uwielbiam taką pastę z pumperniklem, świeżym białym pieczywem lub słonymi podpłomykami, ale każdy może zaszaleć na własną rękę. 
__________________________________
 
Now, all you need to do is spread it on whatever your taste whispers to your ear. I love this paste with pumpernickel, fresh sourdough bread or salty flatbread, but you can go loco as you wish.
___________________________________

SMACZNEGO!!!!!
BON APÉTIT!!!


poniedziałek, 10 listopada 2014

SPAGHETTI Z MIĘSNYMI KULKAMI / SPAGHETTI WITH MEATBALLS

Spaghetti lubią wszyscy, lub prawie wszyscy, bo jest pyszne i łatwe do przyrządzenia. Można kupić gotowy sos, ale to zdecydowanie odradzam, tym bardziej, że przygotowanie własnego wcale nie jest takie trudne, a różnica.......... ogromna!

Ten przepis przywiozłam z Włoch i jak na razie nie znalazł się nikt, komu nie smakowałoby przyrządzone według niego spaghetti.

A zatem przejdźmy do rzeczy. Oto składniki (na 4 osoby):


  • kilka łyżek oliwy z oliwek
  • 4-5 ząbków czosnku
  • 1 cebula
  • 2 łodygi selera naciowego
  • 1 mała marchewka
  • 2 puszki pomidorów
  • bazylia
  • oregano
  • sól i pieprz
  • mięso mielone (wołowo-wieprzowe) - ilość zależy od żarłoczności biesiadników  :)
  • makaron spaghetti (najlepszy będzie świeży - pasta fresca, ale jak nie ma to może być zwykły)
  • no i jeszcze trochę parmezanu do podania
Najpierw robimy sos, bo im dłużej się gotuje tym lepiej. 
Na oliwie trzeba zeszklić drobno pokrojoną cebulkę ...


... potem dodać drobno posiekany czosnek, oraz seler i marchewkę.


Wszystko podduszamy troszkę na małym ogniu a następnie dodajemy pomidory i przyprawy. 
Teraz wszystko musi się dusić na wolnym ogniu, kiedy robi się za gęste - dodajemy troszkę wody. 
Na koniec dodajemy trochę świeżych ziół.

Podczas gdy dusi się nasz sos, mamy czas żeby przygotować pulpeciki. Mięso mielone ugniatamy dobrze z odrobiną oliwy, soli, pieprzy  i papryki słodkiej i ostrej - wedle upodobań. Następnie rękoma, które moczymy w zimnej wodzie,żeby się nie kleiły, formujemy małe pulpeciki, które następnie gotujemy we wrzątku z bazylią około 5 minut. 
Teraz pozostaje tylko ugotować makaron al dente. 
Makaron dodajemy do sosu i mieszamy. Jeśli sos jest za gęsty - możemy dodać do niego trochę wody z gotowania makaronu.  Dodajemy pulpeciki (można je wcześniej ogrzać w sosie) i podajemy ze świeżo startym parmezanem i świeżą bazylią.



niedziela, 9 listopada 2014

TABBOULEH

TABBOULEH [tabule] - moja wersja sałatki, którą poczęstował mnie Syryjczyk, u którego miałam okazję gościć minionego lata. Strrrrasznie mi zasmakowała, bo jestem obsesyjną miłośniczką pomidorów, ubóstwiam kasze wszelakie i  intensywnie pachnące zielsko. Poza tym, sałatkę przygotowuje się szybko i łatwo.

Składniki:


  • 2 pomidory (ja uwielbiam malinówki)
  • 3/4 szkl. bulguru
  • pęczek pietruszki
  • spora garść liści mięty
  • sok z 1/2 cytryny
  • 5-6 łyżek oliwy
  • sól i pieprz


Kaszę musimy ugotować (na szczęście zajmuje to tylko chwilkę) i dobrze odsączyć.
Pomidory kroimy w grubą kostkę. Siekamy pęczek pietruszki (bez łodyżek) i garść mięty. W misce mieszamy wszystko z kaszą. 
Następnie przygotowujemy sos mieszając oliwę z sokiem z cytryny i doprawiamy solą i pieprzem. 
Mieszamy z sałatką i gotowe!



Jest pyszna - rewelacyjnie orzeźwiająca na lato a jesienią fantastyczna do mięs wszelakich, albo po prostu jako przekąska nie tylko dla dbających o linię :)


piątek, 31 października 2014

DROŻDŻÓWKA BABUNI / GRANNY'S YEAST CAKE

HALLOWEEN NIE BĘDZIE!

Od popołudnia nachodzą mnie dziś dzieci z zawołaniem 'cukierek albo psikus'.

Nie mam cukierków!!!!! 

Nie jestem jakąś wojującą przeciwniczką Halloween. Jak ktoś chce to niech się przebiera, bawi i co tam jeszcze, ale dlaczego ja też muszę? Kiedyś nawet piekłam jakieś potwory i pająki - tak dla zabawy.

No tak, ale przychodzi taki moment, kiedy odchodzi ktoś bardzo dla nas ważny i wtedy święto 1 listopada staje się dużo ważniejsze niż komercyjne Halloween.
Odnalazłam właśnie przepis na ubóstwianą przez wszystkich drożdżówkę mojej ukochanej Babci i pomyślałam, że osłodzi mi ona nieco żal, że już nigdy nie upieczemy jej razem. Myślę, że Babcia przez cały czas czuwała nade mną, bo drożdżówa wyszła wyśmienita, jak zawsze! A może po prostu Babcine przepisy zawsze wychodzą...


składniki (na blachę 25x36cm)
  • 25g drożdży
  • 1,5 szkl. mąki
  • 1 jajko
  • 1 żółtko
  • 20g margaryny (rozpuszczonej)
  • 1 łyżka oleju
  • 3 łyżki cukru
  • cukier wanilinowy
  • 1/2 szkl. mleka
W ciepłym mleku rozpuszczamy cukier, drożdże i dodajemy 2 łyżki mąki. Mieszamy i tak powstały zaczyn pozostawiamy w ciepłym miejscu na 15 minut, żeby zaczął 'pracować'.

W dużej misce mieszamy pozostałe składniki, a następnie dodajemy zaczyn i zagniatamy. Pozostawiamy na kolejne 15 minut.

W tym czasie przygotowujemy kruszonkę ucierając na piasek z grudkami 1/4 kostki masła, 2x cukier wanilinowy i 2-3 garście mąki. Możemy zmienić nieco proporcje, pamiętając żeby zachować konsystencję grudek.

Ja dodałam jeszcze śliwki - tak jak moja Babcia.


Wyrośnięte ciasto przekładamy do formy posmarowanej masłem lub margaryną i oprószonej mąką.


Układamy na wierzchu połówki śliwek, obsypujemy hojnie kruszonką ...


i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 40 minut.
Kiedy ciasto będzie już rumiane, pod koniec pieczenia sprawdzamy patyczkiem czy się upiekło. Jeśli patyczek wbity w ciasto powraca suchy to znaczy, że jest gotowe.



Zostawiamy jeszcze chwilę w wyłączonym piekarniku z uchylonymi drzwiczkami. Potem, jeśli nam się to uda pozostawiamy do wystygnięcia. Mi się jeszcze nigdy nie udało ...


Na śniadanie, z masełkiem ... do kawki ... i starych zdjęć ...

poniedziałek, 27 października 2014

FUMENTI

Jako, że moja kuchnia cały czas jest jeszcze tylko projektem na papierze, a moja cierpliwość do przenośnej kuchenki i piekarnika, w którym nie można zrobić bezów powoli się kończy, musiałam zacisnąć nieco pasa i poszukać oszczędności. Stąd też moje wyprawy na kursy do stolicy zostały przeliczone na blaty, zawiasy, okapy, baterie i przesunięte na nieco odleglejsze terminy. Kuchnia się robi! Na szczęście z odsieczą przyszła mi skarbnica pomysłów - Magda. Nie wiem jak ona to robi, ale zawsze wynajdzie coś ciekawego - dzięki kochana. 


Okazało się, że można spróbować bliżej - w Trójmieście bowiem znajduje się Kulinarna Akademia o dźwięcznej nazwie FUMENTI.  No to się zapisałam... i pojechałam. Jak na zamówienie jednym z najbliższych kursów była kuchnia regionu Marche, w którym miałam okazję chwilkę poprzebywać. Kuchnia wyborna i bogata w to co uwielbiam w kuchni włoskiej - owoce morza i niespodzianki!


Menu brzmiało obiecująco:
  • OLIVE FRITTE E ZUPPA DI CIPOLLE – Faszerowane i smażone oliwki i Zupa cebulowa
  • LASAGNE ALLA VINCISGRASSI – Lazanie z mięsnym sosem i jajkami na twardo
  • CANNELLONI DI CARNE E FUNGHI –Cannelloni z mięsem i grzybami
  • BRODETTO MARCHIGIANO E SPAGHETTI MARI E MONTI – Kociołek ryb i owoców morza i Spaghetti z kalmarami i grzybami

  • TONNO BRIACO E TEGLIA DI VERDURE - „Pijany” tuńczyk i Zapiekane warzywa
  • CONIGLIO ALL’ACONTENTANA E SFORMATINO DI ZUCCHINE – Faszerowany królik i Mus z cukinii z sosem z papryki

  • PICCIONI RIPIENI E MELANZANE ALL’ANTICA – Faszerowane gołębie i Smażone bakłażany

  • TRIPPA ALLA MARCHIGIANA E SPINACI ALL’ACCIUGATA – Flaczki i Szpinak z czosnkiem i anchois


Wybrałam królika i mus z cukinii, bo tu jest trochę inaczej niż u Kurta - każdy przygotowuje inną potrawę.



Atmosfera była równie wyśmienita jak to co przygotowaliśmy. Hitem okazały się flaczki - zupełnie inne niż nasze tradycyjne. 'Kot' (tak ochrzczono naszego królika :) tez wyszedł całkiem niezły! 



Naszym przewodnikiem po kuchni włoskiej była Claudia Filippi-Chodorowska




A na finiszu wielkiego gotowania czekała nas nie lada uczta! Teraz trzeba to wszystko wypróbować w domu. Efektami oczywiście podzielę się natychmiast!

Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników, a z niektórymi spotkamy się jeszcze pewnie na kolejnych warsztatach ... może na kolejnym regionie Włoch?




sobota, 25 października 2014

ZIELONA SAŁATKA Z ORZECHAMI / GREEN SALAD WITH WALNUTS

Sałatki uwielbiam, a zatem kolejna do kolekcji. Przyniosła ją do mnie koleżanka na babskie spotkanie przy winie i ostatnio wciągam ją w przesadnych ilościach, bo jest po prostu pyszna. Ale do rzeczy. Szykujemy:
______________________________________________
I love salads, so let's have another one on the list. My friend brought it once for the ladies' wine night and I kind of break all the limits of overconsumption of that wonderful treat, since it's simply irresistible. But  let's get to the point:


  • mix sałat z rukolą (można też samą rukolę - proporcje sałat zależą głównie od upodobań pałaszującego :)
  • 1 sporą gruszkę
  • 1 spore awokado
  • trójkącik niebieskiego sera pleśniowego
  • garść orzechów włoskich
  • sok z 1/2 cytryny
  • kilka łyżek oliwy
  • 2 łyżki miodu
  • sól i pieprz do smaku
_________________________________________
  • salad mix with rucola (you may want to use only rucola (arugola)- proportions of different kinds of leaves depend on the taste of the indulging party :)
  • 1 big pear
  • 1 big avocado
  • 1 triangle of blue cheese
  • handful of walnuts
  • lemon juice squized from 1/2 lemon
  • a few spoonfools of olive oil
  • 2 spoonfuls honey
  • salt and pepper to taste
___________________________________


Orzechy prażymy na patelni.
----------------------------------
Roast walnuts on a dry pan.


Sałatę wrzucamy do miski, dodajemy pokrojone w kostkę awokado, gruszkę (ze skórką) i ser pleśniowy. Dorzucamy orzechy i delikatnie mieszamy.
__________________________________________
Put the salad mix into a big bowl, add diced avocado, pear (unpealed) and cheese. Add walnuts and gently mix. 


Przygotowujemy sos mieszając miód (jeśli nie jest płynny trzeba go rozpuścić w mikrofali lub w garnuszku na bardzo małym ogniu) z oliwą i sokiem z 1/2 cytryny.

Sałatkę oprószamy odrobinką soli i sporą ilością świeżo mielonego pieprzu a następnie polewamy sosem. Najlepiej wygląda podawana od razu, bo potem sałata wygląda na nieco 'zmęczoną', chociaż smakuje nadal super :)
______________________________________
To prepare the dressing you need to mix honey (if it's not liquid, you'll have to melt it in a microwave or a small pot on low heat) with olive oil and lemon juice.

Sprinkle salad with a pinch of salt and a fair amount of freshly ground pepper, and then pour the dressing on top. It's best when served at once, later on the lettuce looks a bit 'tired', though still tastes great :)  


wtorek, 14 października 2014

CEVAPCICI

ĆEVAPČIĆI - Bałkański przysmak, przybierający nieco odmienne nazwy i postaci w zależności od kraju  - hybryda mielonego z szaszłykiem, albo po prostu mielone na patyku :).

Poniżej znajdziecie przepis, który podpatrzyłam w Chorwacji.
__________________________________________________

ĆEVAPČIĆI - Balcan specialty with different names and forms depending on the country - hybrid of a hamburger and shish kebab, or just a hamburger on a stick :)

Below you can find a Croatian version I had an opportunity to try while on holiday this year.
__________________________________________________

Potrzeba będzie / You're gonna need:


  • 600g mięsa mielonego (ja wzięłam 250g szynki wieprzowej i 350g wołowiny - najlepiej zmielić samemu lub poprosić o zmielenie w dobrym sklepie mięsnym- wtedy tylko wiadomo co jest w środku :)
  • ok. 1/2 szkl. oliwy z oliwek
  • 3 łyżki papryki słodkiej
  • papryka ostra - ile kto lubi
  • sól i pieprz do smaku
  • patyczki do szaszłyków 
__________________________________
  • 600g minced meat (I used 250g  gammon and 350g beef - it's best to mince it yourself or ask a friendly butcher - the only way to know what's really inside :)
  • about 1/2 cup olive oil
  • 3 tbsp. sweet pepper powder
  • spicy pepper powder - as you wish
  • salt and pepper to taste
  • shish kebab sticks
_________________________________
W różnych przepisach znajdziecie jeszcze mąkę, bułkę tartą itp. Ja nie lubię takich kombinacji, a jeśli ktoś ma ochotę na mięso - to uwierzcie mi, że lepsze jest bez tych cudacznych udoskonaleń. Dobre mięso obroni się samo.

Zanim weźmiemy się do roboty, trzeba wrzucić patyczki do miseczki z wodą, żeby dobrze nasiąkły - wtedy nie będą się nam przypalać na grillu. Jeśli smażymy je na patelni - też można - to nie trzeba się martwić o moczenie patyczków.
_________________________________
In different recipies you may also find flour, bread crumbs, etc. Personally, I'm not a great fan of such combinations, and if you feel like meat - believe me, that it's much better without all those additions. Good meat will do.

Before you start cooking, you need to soak the sticks in water for some time so that they won't burn while grilled. If you fry the meat on a frying pan, you don't need to bother soaking them in water.



Oliwę łączymy w misce z papryką słodką i ostrą oraz solą i pieprzem. Dodajemy mięso i dobrze ugniatamy. Pozostawiamy na jakieś pół godziny w lodówce, żeby się 'przegryzło' (można zostawić na dłużej - ja czasami przygotowują dzień wcześniej i zostawiam na noc w lodówce).

Następnie formujemy z mięsa ścisłe wałeczki (maczając ręce w zimnej wodzie, żeby się nie kleiły)  i nabijamy je na patyczki szaszłykowe.
_________________________________________________
In a bowl combine olive oil with sweet and spicy pepper powder, salt and pepper. Add meat and mix and squeeze it well together. Leave for some half an hour in the fridge to let the meat absorb the spices (you can leave it for longer - I sometimes prepare it one day and leave overnight  in the fridge).

Then, you need to form tight rolls (it's good to have some cold water for your hands, so that the meat won't stick to them) and place them on the sticks.


Potem pozostaje tylko wrzucić na grilla. Można też usmażyć na patelni lub w piekarniku. Traktować trzeba je delikatnie, żeby nam się nie zsunęły z patyczków zanim się nie przypieką.
___________________________________________
All you need to do now is to grill them. You can fry them on a pan too or bake them in the oven. Try to treat them gently first so that they don't fall off the sticks before they're done :) 


W Chorwacji podali nam te przysmaki z sosem o nazwie AJVAR - to takie purée z pieczonej papryki, bakłażanów, pomidorów, czosnku i przypraw. Najlepiej zrobić ją samemu, ale można też kupić gotowy. Trzeba tylko sprawdzić czy zamiast papryki nie dodano marchewki - tańszego wypełniacza - nie jest wprawdzie trująca, ale to już zdecydowanie nie ten sam smak.

Można też podać z innym sosem- wedle upodobań, ale mi osobiście bardzo odpowiada mega ładunek papryki - spróbujcie sami- pychota! 
________________________________________________
In Croatia, they served us these specialties with special sauce called AJVAR - a kind of purée made of baked sweet peppers, eggplant, tomatoes, garlic and spices. It's best to make it yourself, but you can buy it ready too. You just need to check the contents, cause they sometimes add carrots - a cheaper way to get volume - they are not poisonous of course :) but that's not the taste!

You can also serve the dish with some other sauce, but I really love the mega load of peppers - try for yourself - yummy! 

piątek, 19 września 2014

NIGDY NIE PODRÓŻUJ NA GŁODNIAKA / NEVER TRAVEL HUNGRY

Od mojej ostatniej podróży minęło już tyle czasu, że skończyły mi się już prawie wszystkie przywiezione zapasy, a uwierzcie mi, nie było ich mało :) Ostała się jedynie torebka herbaty o przedziwnym zapachu i jeszcze dziwniejszym smaku, której nikt nie chce pić :) (chyba, że chodzi o zakład :)

Nie będę specjalnie oryginalna jeśli powiem, ze uwielbiam podróże, a najbardziej w podróży ekscytuje mnie jedzenie! Wiadomo, ze im dalej od domu tym bardziej zaskakujących można dokonać odkryć, ale czasem nawet kręcąc się po własnym województwie, można znaleźć niezłe rarytasy, jak choćby warmiński miód wrzosowy, czy sery kozie z czarnuszką. 

Ja wybrałam się na włóczęgę na południe Europy i chętnie podzielę się z Wami kulinarnymi wspomnieniami, kilkoma sprawdzonymi już przepisami oraz relacjami z kilku kulinarnych eksperymentów. Gotowi? To ruszajmy!

BERLIN miał być tylko przystankiem na rozprostowanie kości, bo nie sposób zwiedzić go ot tak - przelotem. Jest wielki i rozwlekły, bez typowej starówki, ale kusi i intryguje. Trzeba tam koniecznie pojechać, a zwiedzać - tylko na rowerze!!! Jest ich tam mnóstwo i są chyba najlepszym środkiem transportu, żeby nie przeoczyć żadnych ciekawostek po drodze.


światła w Berlinie mnie urzekły - dawno tak dobrze się nie bawiłam czekając na zielone światło :)





no i oczywiście trzeba skosztować wursta :)


Za samodzielne robienie kiełbasek biorę się już dość długo. Mam już nawet książkę i wiem gdzie dostać produkty, tylko czasu brak. Mam nadzieję, że kiedyś się uda, a wtedy na pewno podzielę się doświadczeniami.

Wracając do podróży - ruszamy na PRAGĘ!!! 
Już pierwszy dzień w tym mieście pozwolił mi zrozumieć wszystkich tych, którzy na samo wspomnienie o Pradze dostawali jakichś przedziwnych spazmów z zachwytu :) Miasto jest rzeczywiście cudowne i znów jeden czy dwa dni pozwolą jedynie skosztować klimatu, pozostawiając uczucie niedosytu i tęsknotę. Jak to dobrze, że to całkiem blisko ...




Oczywiście, nie zapomniałam wcale o jedzeniu. Nie będę udawać jakiegoś eksperta - Czechy kojarzą mi się z piwem i knedliczkami. Pewnie można znaleźć je wszędzie, ale jest jedno magiczne miejsce, w którym czas chyba się zatrzymał:

 Miejski Dom Reprezentacyjny (Obecní dům)


przepiękny i ogromny secesyjny budynek, w którym znajduje się, między innymi:

Pilzneńska Restauracja Ludowa (Plzeňská lidová restaurace)


   a w niej oprócz wspaniałego wystroju - specjały kuchni czeskiej ...



i świetne czeskie piwo!


a po obiedzie czas na deser:



TRDELNIK - pochodzący ze słowackiego miasta Skalica słodki specjał,  przypominający nieco sękacz.



Tyle tylko, że ciasto nawija się na patyk i piecze na ogniu, a następnie posypuje cukrem, cynamonem czy migdałowym proszkiem.


... a produkcję można podziwiać na żywo wśród cudownego cukrowo-migdałowego aromatu ...


Czechy są szalenie, jak to się mówi 'klimatyczne'. Przejeżdżając przez wsie i małe miasteczka ma się wrażenie, że ludzie żyją tam jakoś wolniej, tak jakby szaleństwo współczesnego zagonionego świata omijało ich szerokim łukiem. Miasteczka są cudownie senne, stare miasta wyglądają na nietknięte zębem czasu. W lokalach raczej nie spotyka się turystów (chyba, że ja instynktownie wybierałam takie lokale :), nie brakuje za to 'lokalsów' dobrze znanych barmanowi i kelnerom. Siedzą, czytają gazety, coś zjedzą, zapalą ... Tak, Czesi wydają się nieczuli na antynikotynowe wołania całej Europy. Palą w restauracjach, barach, kawiarniach ... i chociaż nie cierpię jak ktoś mi dmucha dymem w kotleta, to jakoś tam mi to nie przeszkadzało ... bo Czechy takie właśnie są - jak w czeskim filmie ... i za to je pokochałam!

Czeskie Budziejowice


 knedliczki w piecu ...


... a na deser pyszne lody po czesku :)


Następnym punktem na mapie mojej podróży była SŁOWENIA
Mniej popularna wśród turystów od swoich sąsiadów Chorwatów czy Włochów, a przez to jeszcze nierozdeptana przez turystów, pełna cudownych miejsc i cichych zakamarków.
Po drodze z Czech pierwszym przystankiem był ...

BLED

Przepięknie położona mała miejscowość nad jeziorem. Na skarpie stoi zamek, a na małej wysepce na jeziorze - mały kościółek z dzwonem, który podobno, jeśli trzykrotnie się w niego zabije ... spełnia życzenia ... ale się naszarpałam! :)
 

Przy mglistej pogodzie wszystko wydawało się bardzo tajemnicze...


...oprócz specjalności regionu, przypominającej bardzo nasze napoleonki a zwanej tu 

kremna rezina


Po takiej kalorycznej bombie, której wielkość przyprawiłaby o zawroty głowy nawet największego łasucha, należało ruszyć dalej w poszukiwaniu miejsca na jakiś dłuższy spacer. Okazało się jednak, że moje pierwsze dni w Słowenii będą słodsze niż przypuszczałam. A wszystko dlatego, że po drodze do Ljubljany znajduje się   

RADOL'CA

w której powitała nas cudowna nieobecność  dzikich tłumów ...


... i takie słodkie widoki w oknach ...


W tej małej miejscowości znajduje się też muzeum pszczelarstwa oraz muzeum pierników, które musiałam odwiedzić.



W środku panie poubierane w fatałaszki w starym stylu opowiadają o piernikach i pokazują jak je zrobić.


... i do pieca...


Pierniczki, podobnie jak nasze toruńskie, po upieczeniu są miękkie a następnie twardnieją. Mają przeróżne wzory kształty i są przepięknie zdobione kolorowym lukrem oraz wycinankami. Nie zawierają ani jajek ani tłuszczu, więc mogą wytrwać lata całe, jako prześliczna ozdoba.


Tradycyjnie wręcza się je jako prezenty na różne okazje: dzieci dostają pod choinkę Mikołaja, a te niegrzeczne diabła. Dzieci dostają również pierniki w kształcie becika z dziecięca buzią. Weselnicy oraz goście na innych rodzinnych imprezach również otrzymują małe pierniczki w prezencie.



Dawno temu, kiedy posiadanie lusterka było nie lada luksusem, pokaźnych rozmiarów piernikowe serce z lusterkiem stanowiło wspaniały prezent zaręczynowy dla ukochanej dziewczyny...


a przeróżne sentencje i życzenia wypisane na takim serduszku można dopasować do dowolnej okazji. 
Moja Mama dostała takie - ot tak, bez okazji :)


Po uczcie piernikowej przyszedł czas na stolicę Słowenii Ljubljanę.
Przywitała nas deszczem, ale i kilkoma miłymi niespodziankami, jak figi na śniadanie, i estragonowe bułeczki. Po kilku dniach miałam wrażenie, że estragon to ulubiona przyprawa Słoweńców.


Zaraz po śniadaniu - RIBARNICA - czyli tutejszy targ rybny pełen morskich cudowności.


...a moja mina po wyjściu wyglądała mniej więcej tak:


Na osłodę kupiłam sobie miód kasztanowy. Miód to jedna z lokalnych specjalności. Ze Słowenii wywodzi się specjalna kranjska odmiana pszczoły, która ze względu na swoje szare ubarwienie zwana jest kranjską sivką. 


Słoweńskie wybrzeże jest raczej niewielkie, ale urokliwe. Miejscowości takie jak Izola czy Piran pełne są maleńkich, ciasnych uliczek i do złudzenia przypominają Włochy. Nawet nazwy ulic są tam napisane po słoweńsku i po włosku.


Do Włoch jest stąd tak blisko, ze nie mogliśmy odmówić sobie przejażdżki na włoską pizzę do miejscowości Muggia w cieniu Triestu. We Włoszech znaleźliśmy jak najbardziej lokalną pizzerię, w której sporych rozmiarów pani kelnerka snuła się wolno z wielkim uśmiechem na ustach. U nas pewnie szybko zamknąłby ten lokal Sanepid, ze względu na stałą obecność wścibskiego kocura odwiedzającego różne stoliki, zaglądającego w talerze i domagającego się co lepszych kawałków, lub w najlepszym wypadku śpiącego na dowolnie wybranym krześle. Ja też nie miałam specjalnie wyjścia - zjedliśmy razem pizzę z owocami morza :) Summa summarum okazał się bardzo pomocny, bo pizza była ogromna i syta.


Po wizycie we Włoszech, trzeba było spróbować jeszcze jednego specjału w Słowenii:
BUREK - to taki placek z wielu warstw cienkiego ciasta przekładanego mielonym mięsem, serem lub szpinakiem. Dzieli się go na 4 części. Średnio mi smakował, muszę przyznać, ale może tylko tak trafiłam.

 

Czas opuścić już Słowenię - CHORWACJA czeka.
Pierwszym przystankiem był TROGIR, w którym to okazało się, że fig nie trzeba kupować, bo rosną wszędzie! 


zaraz obok granatów, opuncji i oliwek:


Plaża w Trogirze jest kamienista ale piękny widok na miasto i lądujące w Splicie samoloty wynagrodzi każdej królewnie leżenie na wielu ziarnkach dużo twardszych od grochu :) A jeśli dodamy do tego nowego futrzanego przyjaciela w drodze na plażę oraz butelkę 'Pipi Hajduk' czyli lokalnej lemoniady, to żyć, nie umierać!


Chorwackie restauracje przeraziły mnie trochę swoimi cenami, ale przecież nie mogłam odmówić sobie skosztowania chorwackich specjałów. Na szczęście uwielbiam gotować i dlatego na pierwszą kolację były ćevapčići (> przepis tutaj) czyli ruloniki z różnych rodzajów mielonego mięsa nadziewane na patyk i grilowane lub smażone. Ja dodałam jeszcze nazbieranego w okolicy tymianku. W towarzystwie chorwackiego wina były wyśmienite!



SPLIT
Jestem nieco dziwną wczasowiczką - leżenie na plaży okropnie mnie nudzi, nie lubię się opalać, nie znoszę wręcz wycieczek z przewodnikiem i wielu popularnych atrakcji turystycznych. Okazuje się jednak, że atrakcje często znajdują mnie same :) 
No na przykład, któregoś pięknego dnia, tuż obok mnie z wody wyłonił się Posejdon ... no przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Wysoki, czerstwy, ogorzały mężczyzna o siwych włosach w masce do nurkowania z harpunem w kształcie trójzębu stał obok mnie i zauważywszy moją zdumioną minę wręczył mi coś, co przez chwilę wydawało mi się być reklamówką z jakimiś zdobyczami a już za chwilę okazało się być ośmiornicą upolowaną przez rzeczonego Posejdona. Wręczył mi ją i kazał zrobić zdjęcie, co niezwłocznie uczyniłam, bo przecież nie odmawia się bogowi mórz i oceanów :)


Niestety Posejdon zabrał ośmiornicę, a mnie naszła nieodparta ochota na owoce morza. A jako, że ceny w restauracjach, jak już wspomniałam, raczej dla Marsjan niż Ziemian takie kosmiczne, musiałam sobie poradzić inaczej. Na szczęście dla mnie w Splicie, w pięknym miejscu znajduje się duża ribarnica, w której to przemiły Chorwat zachwalał mi morskie stwory ze swojego straganu i pozwolił wybrać coś na kolację. Zdecydowałam się na vongole.


... były przecudne!


... i chociaż rzymscy wartownicy w Pałacu Dioklecjana nie wierzyli, że będę potrafiła je przygotować ...


... wyszło naprawdę smacznie!


 i zebrane w parku figi na deser


Kiedy już mi się znudziło gotowanie (tylko na małą chwilkę oczywiście :) wybraliśmy się na przejażdżkę do Dubrownika. Po drodze trzeba przejechać przez Bośnię i Hercegowinę, a dokładnie jej kilkunastokilometrowy pas wybrzeża. W jedynym mieście na tym wybrzeżu - Noem - praktycznie nie ma turystów, bo wszyscy spieszą się do Dubrownika. Są tam ze 2 restauracje i kilka fast foodów i nareszcie okazało się, ze mogę pozwolić sobie na owoce morza i nie muszę ich sama przyrządzać :)


Miasteczko całkiem ładne, choć widać jeszcze smutne pozostałości niedawnej zawieruchy.




Niestety, czas na wakacjach płynie jakoś szybciej i okazało się, że trzeba wracać :(
Na osłodę, opuszczając słoneczne chorwackie wybrzeże i raz jeszcze przejeżdżając przez malowniczą Słowenię, wciągnęłam w przydrożnej 'cukrarni' Štruklji - i choć ciacho wyglądało na jakąś uwspółcześnioną wersję tradycyjnego słoweńskiego wypieku, to jednak było pyszne.


Powrót do domu z wakacji jest już trochę smętny i zdecydowanie bardziej męczący niż wyprawa na wakacje. Na szczęście dzięki pokrętnym tłumaczeniom Krzyśka z GPS, który nie zawsze dokładnie rozumiał nasze intencje mieliśmy okazję zobaczyć na przykład 
Drezno :)



Po drodze zahaczyliśmy o Brno i po latach ponownie skorzystałam z gościnności couchsurferów - tym razem młodego Syryjczyka, który przywitał nas ogromną kolacją, sziszą i opowieściami. Było mięso, była rybka, ale mi najbardziej przypadła do gustu tabbouleh (tabule) warzywna sałatka z kaszą, pachnąca pietruszką i miętą.


Niestety z każdej podróży trzeba w końcu wrócić do domu. Ale na szczęście jest zapas wina, oliwa, figi zebrane na drogę, trochę zdjęć i mnóstwo przepisów do wypróbowania - będzie co robić w zimne jesienne wieczory. Oczywiście wszystkimi wypróbowanymi recepturami będę się niezwłocznie dzielić. No to żegnajcie wakacje i do kuchni marsz!!! :)