piątek, 30 października 2015

PLACUSZKI DYNIOWE / PUMPKIN FRITTERS

Z dyni możemy oczywiście zrobić sobie ładny lampionik, o taki, na przykład:
________________________________________
You can use a pampkin to make a nice lantern, like this one, for example:


...ale można też coś smaczniejszego, na przykład PLACUSZKI !!
___________________________________________________________
... but you can make tastier use of it and make PUMPKIN FRITTERS !!!


 Co Wy na to? Zainteresowani? To do dzieła!

Składniki:
  • ok. 600g startej na grubo dyni
  • 4 jajka
  • ok 300g sera typu feta
  • 4 łyżki bułki tartej + do panierowania
  • 1 cebula
  • płatki chilli
  • 1łyżeczka gałki muszkatołowej
  • garść migdałów, nerkowców i pestek dyni (mogą być też inne orzechy, które lubicie)
  • sól i pieprz
  • olej i masło klarowane do smażenia
Dynię (malutką - taką kilogramową, albo połówkę większej) obieramy i wyjmujemy wnętrze. Następnie ścieramy na tarce o grubych oczkach.
____________________________________________________
What do you think? Interested? Let's do it!

Ingredients:
  • about. 600g coarsely grated pumpkin
  • 4eggs
  • about 300g feta cheese
  • 4 tbsp breadcrumbs + some for breading later
  • 1onion
  • chilli flakes
  • 1 tbsp nutmeg
  • handful of almonds, cashews and pumpkin seads (you can use other nuts if you like, too)
  • salt and pepper
  • oil and clarified butter for frying
Peal the pumpkin (a small one - about 1 kg or half of a bigger one) and take out the inside part. 
Then, grate it coarsely.



Cebulę drobniutko siekamy.
Fetę rozdrabniamy widelcem.
Płatki chilli rozdrabniamy na proszek.
Mieszankę pestek i orzechów prażymy na patelni i rozdrabniamy w mikserze.
_________________________________________________
Chop onions finely.
Squash feta cheese with a fork.
Crush chilli flakes to make powder.
Roast nuts mixture on a pan and crush them into small pieces.
 


Do miski z dynią dodajemy jajka, fetę, bułkę tartą, cebulkę, chilli, gałkę muszkatołową i orzechy. Dokładnie mieszamy i doprawiamy solą i pieprzem.
_______________________________________________
Add eggs, cheese, bread crumbs, onions, chilli powder, nutmeg and nuts to the bowl with grated pumpkin. Stir well and season with salt and pepper.

 



Formujemy kuleczki, obtaczamy w bułce tartej  ...
_________________________________________
Form small balls and cover them in breadcrumbs... 


... następnie rozpłaszczamy na placuszki i smażymy na oleju z dodatkiem masła klarowanego.
_____________________________________________
... then flatten them and fry on oil with some clarified butter. 



Podajemy na ciepło lub na zimno. Można odgrzać w żaroodpornym naczyniu, posypać parmezanem, orzeszkami, dodać kwaśną gęstą śmietankę - każdemu wedle upodobań!
__________________________________________________
Serve warm or cold. You can always heat them up in an ovenproof dish, sprinkle with parmesan cheese and crushed nuts or add some sour cream on top - whatever you like! 



niedziela, 25 października 2015

SUSHI

Po długiej przerwie zatęskniłam za nowymi (choć jednak nie całkowicie) eksperymentami kulinarnymi i wróciłam do FUMENTI na kurs przygotowywania SUSHI. Jak zawsze okazało się, że nawet to co na pozór wydaje się trudne, przy znajomości paru sekretów staje się możliwe do okiełznania. Sushi robiłam już wielokrotnie, ale zawsze towarzyszyły temu nerwy - wyjdzie czy nie wyjdzie? Teraz już wiem, że wyjdzie, a czy będzie ładne to tylko kwestia czasu i praktyki!

Przygotowaliśmy 
NIGIRI - czyli sushi, które formuje się w dłoni w wałeczki a na wierzch dokłada rybkę czy inny dodatek oraz 
MAKI - czyli sushi zawijane w wodorosty nori.


Sushi to sposób przygotowania ryżu, jest on zatem podstawowym i niezbędnym składnikiem. 

Dodatki do ryżu były przeróżne, np.:

grzybki shitake
UNAGI KABAYAKI - grilowany węgorz morski w słodkim sosie
TAKO - gotowana ośmiornica
KAMPYO - marynowana tykwa
EBI - czyli gotowana krewetka



TEKKA - tuńczyk
TAMAGO - słodki japoński warstwowy omlet




SAKE - łosoś
OSHINKO - marynowana rzodkiew 
ogórek, sezam ... to jedne z najpopularniejszych składników, ale oczywiście nie jedyne. 

Teraz pozostało tylko naostrzyć noże i do roboty!


Pod czujnym okiem instruktora wszystko poszło gładko i przez chwilę wydawało się nam wszystkim, że zaraz dostaniemy certyfikat sushi masterów :) No cóż, może nie tak od razu, ale na potrzeby domowej sushi-imprezy można się naprawdę szybko nauczyć.

Początki bywają nieporadne i nerwowe ... :)


ale z każdą rolką nasze sushi będzie wyglądać coraz lepiej ...


aż w końcu efekt ucieszy oczy a zaraz potem kubki smakowe ...



Po  początkowych drobnych porażkach praca szła nam sprawnie jak przy taśmie i każdy wrócił do domu z zapasem maki dla całej rodziny!


Wielkie dzięki za całe mnóstwo wskazówek i cóż ... zabieram się do roboty, żeby wkrótce przekazać Wam dokładnie jak poradzić sobie z przygotowaniem sushi w domu.

A naprawdę warto spróbować!!!

U mnie znikało zanim jeszcze zdążyłam sfotografować  i szczególnie smakowało mojemu 8-letniemu siostrzeńcowi!

 

SZARLOTKA / APPLE PIE

Dostałam ogromną ilość pysznych jabłek i oczywiste było, że nie będę w stanie ich 'przerobić', obdzielając nawet wszystkich znajomych z Facebooka :) Jako, że mam w domu szarlotkojada - nie miałam wyjścia - mus do szarlotki na całą zimę i oczywiście ciasto na podwieczorek.


Potrzeba niewielu składników, przeciętnych umiejętności i wcale nie dużej ilości czasu. 
Ciasto można przygotować nawet do 3 dni wcześniej i zawinięte w folię trzymać w lodówce. 

Składniki (na formę o średnicy 25 cm, jeśli mamy większą - ciasto będzie cieńsze -wszystko zależy od tego czy lubimy dużo kruchego ciasta czy wolimy, żeby najwięcej było jabłkowego farszu):

  • 200g masła
  • 350g maki
  • 2 jajka
  • szczypta soli
  • 3 cukry z kardamonem i wanilią (jeśli nie dostaniemy 'gotowca'  to bierzemy ok 40 g cukru pudru i mieszamy go z kardamonem i wanilią)
  • 1-2 łyżki cukru trzcinowego
  • około 8 średnich jabłek
  • odrobina soku z cytryny

Najpierw zagniatamy ciasto:

Do dużej miski wsypujemy mąkę, sól, 2 cukry z kardamonem i wanilią i pokrojone w drobną kostkę schłodzone masło. Rozcieramy szybko (jak najmniej 'męcząc' ciasto, bo ciasto kruche nie przepada za ciepłem naszych rąk), aż otrzymamy 'piasek' - czyli taką kruszonkę.
Następnie dorzucamy jajka i mieszamy aż się sklei.
Wyjmujemy nie do końca jeszcze wyrobione ciasto na blat i rozcieramy 'poduszką' u nasady dłoni po blacie, tak, żeby nam się zaczynały kleić i łączyć składniki. Rozcieramy porcjami, aż całość będzie na drugim końcu blatu. Jeśli jeszcze są okruszki lub konsystencja wydaje nam się niejednolita a ciasto nie klei się w jedną masę, musimy powtórzyć cały proces. 
Na końcu formujemy z ciasta kulę, rozpłaszczamy ją,  zawijamy w folię do żywności i wkładamy do lodówki. Najlepiej na ok. godziny, ale jak nam się spieszy to wystarczy na chwilę - zanim nie zdążymy obrać jabłek.

Jabłka obieramy i kroimy w kostkę ok. 1-1,5cm.
Wrzucamy do garnka wraz z cukrem trzcinowym i 1 cukrem kardamonowym i odrobiną soku z cytryny, żeby tak bardzo nie ściemniały i smażymy na średnim ogniu, aż lekko zmiękną, troszkę się rozpadną, ale tylko troszkę, coś mniej więcej takiego:


Odstawiamy do wystygnięcia.

W tym czasie rozwałkowujemy cisto (około 1/3 ciasta trzeba odkroić i pozostawić w lodówce - będzie potrzebne do zrobienia kratki na wierzchu) na grubość - no właśnie - jaką? Myślę, że jak kto lubi - ja lubię bardzo kruche ciasto i dlatego daję grubą jego warstwę. Jeśli chcemy delikatniejszy spód wałkujemy na cieńszy placuszek. Musi on być oczywiście nieco większy niż nasza forma, żeby starczyło na 'boczki'. Przekładamy delikatnie do formy i układamy tak aby okleić dobrze ścianki. Jak coś nie wyjdzie, zawsze można dokleić na boki ciasta - i tak się zasłoni jabłkami :) 

Tak przygotowane ciasto powinno posiedzieć co najmniej jakieś pół godzinki w lodówce, żeby dobrze się schłodziło - wtedy po włożeniu do pieca nie zacznie się topić (bo ma przecież sporo masła) i nie rozpłyną nam się ścianki, tylko ciasto ładnie się zapiecze. Zasłońmy je dobrze folią, bo może nam przejąć dziwne zapachy z lodówki, a szarlotka pachnąca np. czosnkiem to już nie jest to! :)

Po schłodzeniu, pieczemy w temperaturze ok 180 stopni przez około 20 minut. Wszystko około! tak - niestety trzeba zaglądać i sprawdzać, bo są różne piekarniki i różna grubość ciasta. Ma być złociste, ale nie za mocno, bo raz jeszcze będziemy je wkładać do pieca więc nie chcemy żeby nam się spaliło!

Wyciągamy i studzimy (można na balkonie :). Następnie napełniamy przygotowanymi jabłkami i układamy krateczkę z pasków wyciętych z rozwałkowanej reszty ciasta. Najlepiej układać je na przemian - raz w bok, raz w górę - wtedy będą ładnie wyglądały. Na koniec przycinamy zbyt długie paski na brzegach i smarujemy ciasto roztrzepanym jajkiem, żeby ładnie się błyszczało. Możemy posmarować jeszcze raz, albo nawet kilka w trakcie pieczenia.

Pieczemy już teraz 'na oko' (około 10-15 minut) w 180 stopniach, aż będzie cudownie brązowo-złote.


Jeśli lubimy słodko - można posypać jeszcze cukrem pudrem przed podaniem. Można też lekko podgrzać, podać z lodami czy bitą śmietaną.....mmmmmm.


niedziela, 18 października 2015

SPAGHETTI MARI E MONTI


SPAGHETTI 'MORZA I GÓRY'


Czyli po prostu spaghetti z grzybami leśnymi i kalmarami. Propozycja nie do odrzucenia dla miłośników grzybów (ja!) i owoców morza (też ja!). Przepis z włoskiego regionu Marche - przecudnego miejsca o fantastycznej kuchni i krajobrazach nie mniej pięknych niż w słynnej Toskanii, a o zdecydowanie mniej przytłaczającej ilości zwiedzających (no może za wyjątkiem Loretto).
Przygotowanie jest dziecinnie proste, a i składniki nie trudno znaleźć w sklepach (chociaż wiadomo, że jak samemu nazbiera się grzybów to jakoś tak lepiej smakują :)

 A zatem, żeby nie przeciągać, bo głodni się zapewne niecierpliwią, zacznijmy od składników:


  • 400g spaghetti
  • 3 ząbki czosnku, drobniutko posiekane
  • kawałek papryczki chilli, posiekany
  • pęczek pietruszki, drobno posiekany
  • szklanka białego wina
  • 400g kalmarów, pokrojonych (mogą być mrożone, ale trzeba je wcześniej rozmrozić)
  • 400g świeżych grzybów, pokrojonych (tak samo jak z kalmarami - mogą być rozmrożone)
  • 400g pomidorków koktajlowych, przekrojonych na pół
  • oliwa
  • sól
  • pieprz
Na oliwie lekko podsmażamy czosnek i chilli, 
dodajemy kalmary i grzyby i smażymy aż zmienią kolor. 

Wlewamy wino, jak odparuje dodajemy pomidorki i dusimy na dużym ogniu aż pomidorki lekko zmiękną i wypuszczą trochę soku. Doprawiamy i odstawiamy.

Makaron gotujemy „al. dente” (czyli nie rozgotowujemy :) w dużej ilości dobrze osolonej wody, odcedzamy i w garnku mieszamy z gorącym sosem posypując pietruszką. 

Nie wszystko we Włoszech sypie się parmezanem, ale ja jestem od niego uzależniona wiec trę nadmiar starego parmezanu na wszystko :) (tylko broń Boże tego świństwa z torebki - szkoda dania - jest BOSKIE!)


poniedziałek, 12 października 2015

GRZYBOWE 'KASZOTTO' / FOREST MUSHROOMS WITH PEARL BARLEY

Robi się zimno, ale grzyby jeszcze są. Każdy ma swoje pomysły na ich przygotowanie. Ja mam dwa ulubione - jeden to prosty i stary przepis mojej mamy, który pamiętam z dzieciństwa, a drugi pamiętam z Włoch, a jego przygotowanie odświeżyłam trochę na kursie w Akademii Kulinarnej Fumenti w Gdańsku. 

Zacznę od tego pierwszego, bo musiałam przerobić to co znalazłam przypadkiem na spacerze w lesie.


Głównym składnikiem są oczywiście grzyby leśne, ja akurat znalazłam maślaczki, koźlaki i podgrzybki (tyle ile znajdziemy - ja miałam nieco ponad kilogram).
i do tego:
  • cebula (2-3, albo jak ktoś lubi to może być więcej)
  • odrobina masła do smażenia
  • słodka śmietana 18%
  • kasza pęczak
  • natka pietruszki
  • sól i pieprz do smaku
Grzyby oczyszczamy, porządnie myjemy, zostawiamy robaczkom robaczywe, a czyste ładne okazy gotujemy w lekko osolonej wodzie przez około 10 minut.
Następnie odcedzamy, pozostawiając wodę z gotowania.


Grzyby kroimy na kawałki wielkości kęsów 
a cebulkę kroimy w półkrążki i szklimy na masełku.


Dorzucamy grzyby i podsmażamy aż się zacznie robić sosik.


Dolewamy śmietankę i doprawiamy solą i pieprzem. Czekamy aż się podgrzeje i odparuje nieco a na koniec dodajemy posiekaną natkę pietruszki.
W wodzie pozostałej po gotowaniu grzybów gotujemy szklankę kaszy pęczak (lub trochę więcej, jeśli mamy więcej grzybów), a następnie dodajemy odcedzoną kaszę do sosu i  mieszamy dokładnie. 


Lekko jeszcze podsmażamy i doprawiamy do smaku. Podajemy od razu - jest pyszne!


sobota, 10 października 2015

WĘGRY I RUMUNIA / HUNGARY AND ROMANIA

Jak co roku w lecie włączył mi się 'szwędacz', którego wynikiem było 5200 przejechanych kilometrów, obżarstwo, którego efekty trzeba teraz poskramiać przy pomocy zakupionych wcześniej ksiąg o zdrowej żywności oraz dziura w portfelu, którą może da się załatać dzięki pozycji o jedzeniu z łąk i pól, zakupionej również na Targach Książki Kulinarnej w Warszawie. :)

Póki co, można powspominać i podzielić się dość skąpymi tym razem doświadczeniami kulinarnymi. Cóż, przy 38 stopniach najsmaczniejsza jest woda, a po całym dniu wędrówki nie zawsze uda się znaleźć coś lokalnego - niestety Węgrzy i Rumuni też uwielbiają kuchnie świata :) Ale nie ma co narzekać - trochę pojadłam :)


Nasza wędrówka rozpoczęła się i zakończyła w Czechach - potem to już tylko niemieckie autostrady i pędem do domu :)

(Czechy) Benesow - Konopiszte  


To miał być tylko przystanek w drodze na Węgry, a okazał się być całkiem ciekawym miejscem. Oprócz starego składu czechosłowackiej poczty i ostrzeżeń o psach w schronisku/pensjonacie, w którym nie było płotu (na szczęście, jak się później okazało - psów też nie było :) był sobie tam również zamek, którego najbardziej znanym mieszkańcem był niejaki Franciszek Ferdynand - następca tronu Austro-Węgier, zamordowany w Sarajewie w 1914. W zamku trzymano niedźwiedzia (chociaż to chyba nie ten sam, którego widzieliśmy :) a już w roku 1900 działała w nim winda. Poza tym zapamiętałam mnóstwo myszy biegających po łące, zamkowym parku i pobliskim lasku, piwo Ferdynand, meruňkové  knedlíky i schronisko rodem z wczesnych lat 70 - Czechy są naprawdę fantastyczne!

(Węgry) Budapeszt 



Moje wspomnienia z Budapesztu - mandat! parkingowy jest szybszy od Supermana- uważajcie!!! Upał wyczyścił mi głowę - nie zarejestrowałam nazw zwiedzanych zabytków. Wieczór i noc - cudowne!!! Przepięknie podświetlone budowle, statki na rzecze, piwo z Węgrami nad rzeką, No ale niestety nic nie zjadłam - najsmaczniejsza była woda mineralna, ewentualnie wieczorem szklaneczka piwa- koniecznie zimnego!

Eger 

Nareszcie w krainie wina! Czekałam na to całą drogę. Ciekawa byłam czy wino z beczki w winnicy nalane do plastikowej butli nie zamieni się po drodze do domu w temperaturze 36 stopni w wyśmienity ocet ... wytrwało i uświetniło wieczór czarownic przy fotach z wakacji :) Wszystkim polecam wizytę w krainie Egri Bikaver, bo jest tam po prostu cudnie! Są tam tłumy rodaków i dlatego fantastycznej rozrywki podczas czekania na posiłek dostarcza studiowanie przetłumaczonej w Google Tłumacz karty dań. Miasto pełne niespodzianek - znajduje się tu między innymi najbardziej wysunięty na północ minaret (oczywiście stary, nie chodzi o współcześnie budowane)

...no i w końcu wieczór był nieco bardziej znośny - i udało mi się coś zjeść! Menu w języku podobno polskim podpowiedziało mi gulasz :)


nazywał się dziwnie (szczególnie w języku polskim), ale był smaczny :)


Tokaj 
Kolejna cudowna kraina dla miłośników win - tym razem naturalnie słodkich, likierowych.


Można pohasać po winnicach, piwnicach... Spróbować wina w zdecydowanie bardziej przyjaznej temperaturze niż panująca na zewnątrz :)


...ale i dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy o znanym na całym świecie winie TOKAJI. 

Przy okazji degustacji w słynnej piwnicy Rakoczego, dowiedziałam się trochę o tym jak powstaje słynny Tokaji Aszú.

Wino wytwarza się z kilku szczepów winogron, z których najpopularniejszym i najbardziej znanym jest furmint. Przy odpowiednich warunkach pogodowych winogrona te zarażają się szlachetną pleśnią, która powoduje, że odwadniają się (nazwa aszú oznacza właśnie - uwiędłe) i zwiększa się w nich zawartość cukru (dlatego zbiera się je po pierwszych  przymrozkach) i olejków eterycznych.

Winogrona te umieszczone w wielkich beczkach pod własnym ciężarem uwalniają drogocenny sok, który po poddaniu lekkiej fermentacji tworzy tzw. ESZENCIA. Tę właśnie esencję dodaje się do moszczu z pozostałych winogron odmierzając jej ilość specjalnymi wiaderkami zwanymi PUTTONYOS. To ilość dodanych puttonyos decyduje o słodkości wina, intensywności jego barwy i cenie!
Tokaji Aszú może zawierać od 3 do 6 puttonyos a sama esencja po przefermentowaniu może również zostać zabutelkowana i podobno potrafi przetrwać, zachowując oczywiście swoje właściwości, ponad 200 lat!

Po pilnym sporządzeniu notatek z lekcji o winie i zapełnieniu bagażnika Tokajami różnej maści (na eszencię nie było mnie niestety stać :) ruszyliśmy na podbój Rumunii.

Oradea (Rumunia) 



Mimo, że Oradea przywitała nas remontem kapitalnym, wyjechaliśmy oczarowani! Około 200-tysięczne miasto z przepiękną secesyjną architekturą i tętniącą nocnym życiem promenadą na starówce.
Od budynków nie można było odciągnąć wzroku, chociaż część błaga jeszcze o remont. Przepiękna mieszanka Art Nuvou i baroku zachwyca i uwierzcie mi, nie trzeba posiadać jakiejś ogromnej na ten temat wiedzy - miasto jest po prostu urzekające!
Jednym z pięknych miejsc, które niemal ominęliśmy, bo zasłonięte było przez rusztowania, był hotel Vulturul Negru (Czarny Orzeł) z zabytkowym pasażem oraz witrażowym 'portretem' czarnego orła, któremu zawdzięcza swoja nazwę.


Jedziemy dalej przez Huedin miasteczko pełne niedokończonych cygańskich pałaców  ...


do średniowiecznej Sighisoary - przepiękne miasteczko jak z bajki, pełne wciąż zamieszkanych kolorowych domków, wąskich uliczek ...


 ... oraz wielu niespodzianek w postaci przyjaznych mieszkańców, zaskakujących detali, ślicznych, przytulnych hotelików, drewnianej 'klatki schodowej' z 1642 roku i wszechobecnych drzew chlebowych.


No i nareszcie udało mi się spróbować dania typowo rumuńskiego


Ciorba de burta - (przepis) to rumuńskie flaczki - przepyszne i delikatne, ale nieco odmienne niż nasze. Rumuńskie ciorby to zupy o charakterystycznym kwaśnym smaku, uzyskanym poprzez dodanie cytryny, octu lub tradycyjnego zakwasu. Kwaśne flaczki?? O tak! gorąco polecam! Zabielone śmietaną są po prostu boskie. Wciąż jeszcze chodzą mi po głowie, więc chyba będę musiała spróbować je przyrządzić - jak się uda to z pewnością podzielę się przepisem :)

Rumunia to kraj kukurydzy



no i mamałygi (której nie udało mi się spróbować :) ale i niezliczonych zamków, znanych i mniej znanych. Jednym z najsłynniejszych jest zamek Drakuli w Branie ...



..., który jest naprawdę ładny, a do tego pięknie położony, ale niestety jest jedną a największych atrakcji turystycznych Rumunii, a przez to opanowany przez tłumy ludzi. Mi to trochę przeszkadza - no po prostu nie lubię ludzi w ilościach hurtowych i to skumulowanych na małych obszarach :) Dlatego dużo fajniejsze wrażenie robiły na mnie krajobrazy Transylwanii i samotne zamki po drodze...


...sielskie i sentymentalne obrazki z małych wsi - wozy drabiniaste wśród samochodów, starsze panie na ławeczkach przed domami i małe stragany z leśnymi owocami, rokitnikiem, a także zbiorami z przydomowych ogródków - pomidorami, papryką, ogórkami, gruszkami...fajne to takie, ze ojejku, az mi się gęba śmieje na samo wspomnienie....


Dalej  Braszówgdzie dopiero nocą można odetchnąć chłodniejszym powietrzem i pograć w piłkę ...



...albo coś przekąsić (placek z mięsem i kolejna ciorba - tym razem mięsno-warzywna) ...



A potem długo wyczekiwana  
Transfăgărășan - Trasa Transfogarska,

Wybudowana za czasów Ceausescu trasa prowadzi przez najwyższe pasmo rumuńskich Karpat - Góry Fogarskie, pomiędzy ich najwyższymi szczytami z miejscowości Pitesti do miejscowości Sybin. Najwyższy jej punkt znajduje się na wysokości 2034m npm. Jest tam chłodno i przyjemnie a wrażenia jakie robi nie odda żadne zdjęcie (tym bardziej nie moje :), bo nie czuć na nim wiatru i nie można spojrzeć w dół!




Oprócz niezapomnianych widoków, są tam i dodatkowe atrakcje w postaci ogromnej zapory na rzece Ardżesz i utworzonego przez nią jeziora Vidraru, pikników wśród strumyczków i pasących się owieczek, kolejki linowej i  zamku Poienari należącego do Włada Palownika, czy, jak kto woli -Draculi! :)


No i oczywiście coś dla podróżnika - żarłoka, czyli dla mnie:




Niestety do dziś nie wiem co znajdowało się w tej butelce :( Nie zapytałam i nie mam pomysłu. Może ktoś z Was wie?
Trasa Transfogarska prowadzi do Sybina - miasta w Siedmiogrodzie, które przywitało nas muzyką ....



bo trafiliśmy akurat na jakiś jubileusz ludowego pieśniarza oraz chlebem i solą ...


bo do późna w nocy ulice pachniały świeżymi wypiekami z niezliczonych piekarni.

Kolejne rumuńskie miasto oczarowało nas wspaniale zachowanymi zabytkami, cudowną, pełną zaułków starówką...

 ... ogromną cerkwią...


... a mnie oczywiście targowiskiem, na którym nie mogłam doliczyć się rodzajów papryki, otaczały mnie góry rokitnika i aronii, bakłażany wprawiły w zachwyt absolutny i wszędzie pachniało świeżymi ziołami, których pęki stały powiązane w workach...


No i jeszcze ta cudowna kobieta z tymi cudownymi, krzywymi drewnianymi miskami, deskami, łyżkami ...


...dałam się naciągnąć na wszystko i wciąż jeszcze żałuję, że nie wzięłam więcej!

Po drodze do Timisoary trzeba koniecznie zobaczyć zamek (kolejny! :) w Hunedoarze - koniecznie! Jest niesamowity!


W ostatnim na trasie rumuńskim mieście, podobnie jak w pierwszym - remont kapitalny!


Timisoara wydała mi się jakaś monumentalna, lekko przytłaczająca i nieznośnie upalna nawet po północy. Na szczęście było to raczej pierwsze wrażenie zmęczonego podróżnika u kresu podróży, spotęgowane tylko tequilą sunrise, która w niczym tejże  nie przypominała. Po dłuższej chwili udało mi się oswoić z tym miastem i nawet zaczęła mi się podobać ogromniastość placów i jakaś przesadna wielkość secesyjnych kamienic.


 Na koniec wizyty w Rumunii zdążyłam jeszcze zjeść tłustego nadziewanego bryndzą pieroga ...


i zapalić świeczki za ukochane  duszyczki ...



i niestety trzeba było pożegnać się z Rumunią!



Wszystkim gorąco polecam ten nieznany nam tak naprawdę kraj, w którym na razie nie ma zbyt wielu zagranicznych turystów, ceny są bardzo zachęcające, ludzie bardzo mili, a do zobaczenia tyle wspaniałości, że do dziś czuję niedosyt!


(Węgry) Balatonfured 


Balatonu trochę się obawiałam z uwagi na wspomnianą już niechęć do nadmiernie zaludnionych niewielkich terenów, ale po męczącej podróży kąpiel w cieplutkiej jak w wannie wodzie pozwoliła mi na chwilę zapomnieć, że nie jestem w niej sama :) Mój uśmiech na twarzy podtrzymały dodatkowo ogródki, nie piwne, tylko winne - straganiki wzdłuż reprezentujące różne piwnice win z ławeczkami do degustacji i pięknym widokiem na gigantyczne jezioro.



Veszprem - poczuć się można trochę jak we Włoszech - małe miasteczko, wąskie uliczki pełne zakamarków, małe przytulne knajpki, winiarnie - dobre jedzenie, przednie wino i przemili ludzie.



Niestety to  już kres podróży i trzeba było wracać. Na pocieszenie ładne czeskie miasteczko 
Litomerice nad Łabą

No cóż... w głowie pozostaną mi pola ukochanych słoneczników ...


których obecność na ścianach na pewno rozjaśni szczególnie listopadowe szarówki, a parę intrygujących kulinarnych doznań dostarczy mi, mam nadzieję, inspiracji w kuchni.

Żegnajcie Węgry, żegnaj Rumunio - 
było cudownie!