Do tłustego czwartku jeszcze tylko chwilka, więc trzeba wziąć się do roboty, bo bez chruścików i pączków życie traci sens... :) Ostatnio obiecuję sobie, że nie będę objadała się słodyczami od poniedziałku, po czym we wtorek lub środę obłudnie wciągam jakieś olbrzymiaste ciacho... potem kolejne... no i czekoladaaaaaaa!!! No a potem umawiam się z kolejnym poniedziałkiem :)
W tym tygodniu mamy Tłusty Czwartek, więc nie będę się nawet wygłupiać - pościć można zacząć po śledziku.
Wracając do bohaterów dnia - CHRUŚCIKI, CHRUST, FAWORKI - różnie się nazywają, ale smakują najlepiej u mojej Babci. Kupione w ogóle nie mieszczą się w żadnym rankingu, bo najczęściej są po prostu niejadalne, no przynajmniej dla mnie.
Do tych babcinych potrzeba (na duży kopiasty talerz chruścików):
- 1,5 szklanki mąki
- 3 żółtka
- 1/2 szklanki spirytusu
- 2 łyżki kwaśnej śmietany
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżka cukru pudru
- cukier wanilinowy
- szczypta soli
- tłuszcz do smażenia (najlepiej smalec)
Usypujemy kopiec z maki i robimy w środku dołek, do którego wrzucamy resztę składników. Zagniatamy dobrze ciasto, aż będzie gładkie i jednolite. Jeśli się za bardzo klei, podsypujemy mąką (oczywiście z umiarem :) Jak już jest gotowe, dzielimy je na 2 lub 3 części do rozwałkowania (wszystko zależy od tego jaki duży mamy blat - jeśli mały to musimy mieć mniejsze kawałki, a jak duży to możemy poszaleć z większymi)
Blat oprószamy lekko mąką i rozwałkowujemy ciasto bardzo cieniutko (im cieńsze ciasto tym delikatniejsze będą nasze chruściki). A następnie nożem albo takim karbowanym gadżetem jak na fotce kroimy ciasto w paski - o tak:
Oczywiście można się postarać żeby były równiutkie i takie tam, ale ja jednak wolę, jak są trochę koślawe i przypadkowe, bo kojarzą mi się z tymi, które robiłam w domu z Babcią, a takie równe i idealne są nudne jak wybory miss.
Teraz przewlekamy jeden koniec chruścika przez dziurkę w środku i lekko rozciągamy, tak zeby go nie rozerwać:
taaadaaam!
... a jak już nam się uzbiera tego chrustu cała miarka ...
... to możemy zacząć rozgrzewać tłuszcz do smażenia. Podobnie jak przy pączkach, tłuszcz musi być gorący (sprawdzamy wkładając drewniany patyczek - jeśli robią się wokół bąbelki to znaczy, że jest w sam raz). Najlepszy jest smalec, bo się zbyt szybko nie pali i można spokojnie usmażyć wszystkie chruściki.
Wrzucamy po kilka, (starając się lekko otrzepać z nadmiaru mąki, żeby się nie paliła i żeby tłuszcz nam się nie pienił) i zmniejszamy nieco gaz, żeby nam wszystko nie buzowało zbytnio. Dość szybko się zarumienią, wtedy patyczkiem obracamy na drugą stronę. Kiedy obie strony są złociutkie, wyjmujemy patyczkiem na ręcznik papierowy lub jakiś inny papier, żeby odsączyć z nadmiaru tłuszczu.
Teraz pozostaje nam tylko posypać je cukrem pudrem i zacząć ucztę, która dla mnie kończy się zwykle wraz z ostatnim chruścikiem... SĄ PO PROSTU BOSKIE!!!! ♥♥♥
... i te bąbelki....mmmmmmmmmmmmm.... ♥
Nie ma nic lepszego jak faworki. Muszą jednak być jędrne i odpowiedniej długości....
OdpowiedzUsuń